Czyli krótko o tym, jak szkolne lata uczniów są ich ulubionym etapem życia, a zwłaszcza jeśli chodzi o typowy dla nich dzień.

Najgorszy moment jest rano, co powinno od razu ustawić resztę złych wydarzeń niżej w hierarchii. Niestety w przypadku codzienności ucznia ciężko nie zgodzić się na ex aequo. Twoja podświadomość najwyraźniej budzi się wcześniej i przedziera ostatnią fazę twojego snu dźwiękiem budzika. Teraz już nie ma odwrotu. Cenny czas, który tracisz przekształcając kwas chlorowodorowy w chlorek żelaza, mógłbyś zainwestować w budowę wehikuł czasu. Chcesz dłużej pospać? Pyk i wypoczęcie gwarantowane. Nie masz ochoty iść do szkoły? Pyk i kończysz ostatnią lekcje. Nim jednak zaczniesz się zagłębiać w teorie względności, z progu drzwi dochodzi do ciebie westchnienie rozpoczynające litanię pod tytułem „Dlaczego ty jeszcze nie wstałeś?!”. Nie ma to, jak dobrze zacząć dzień.

Zwlekasz się z łóżka, starając się dotrzeć do włącznika światła, bo o tej godzinie nawet słońce postanawia nie wstawać. Wygodne łóżko woła za tobą, przypominając, że możesz nie iść na biologię. Jednak wiesz, że funkcjonowanie w życiu bez wiedzy o różnicach rozmnażania Pantofelka od Ameby graniczy z cudem. Ubierasz dokładnie ten sam dres, co wczoraj, wpadając na wszystkie możliwe ściany w drodze do kuchni. Płytki mają temperaturę tak niską, że nawet w skarpetkach czujesz, jakbyś stał na zamarzniętym jeziorze. Wnętrze lodówki razi cię jasnym blaskiem, tak niespodziewanie, że zamykasz oczy. Maszyny wyposażone w dystrybutory wody, kostkarki i specjalne światło sprzyjające owocom, nie mają regulacji światła.

Jedzenie, mycie zębów i pakowanie książek można pominąć, bo są czynnościami tak ciekawymi, że nie doświadczyłam tego zaszczytu, by je tu opisać. Ważne, że wprowadzają w życie radość i uśmiech. Dlatego taki pełen pozytywnej energii, zamykasz frontowe drzwi, odliczając minuty do rozpoczęcia twojego ulubionej części dnia.

Zmierzając w stronę przystanku, przypominasz sobie o drugim śniadaniu leżącym na blacie w kuchni i tonie zadań domowych, których, mógłbyś przysiądź wczoraj wieczorem nie było. Jak to się mówi „Na przypale albo wcale”. Swoją drogą powinno to być uznane za popisowe sformułowanie uczniów, coś, jak „Wiem, że nic nie wiem” Sokratesa. I kiedy już mijasz ostatni zakręt, prawie nie myśląc o kolejnych jedynkach, które możesz w dzienniku mnożyć, dzielić i pierwiastkować, autobus zgrabnie mija cię na drodze. Nim mógłbyś przyspieszyć tempo, kierowca bawiąc się w wyścigi z samochodami, odjeżdża, jakby zbyt długi postój zagrażał powodzeniu dalszej podróży. Jak wcześniej nie chciałeś iść na biologię, to teraz na pewno początek ominiesz. Warto w życiu widzieć pozytywy. Dochodzisz spokojnie do ławki, ale dwie staruszki muszą swoje zakupy rozłożyć na całej jej długości, żeby twoje mięśnie nóg utrzymywały tą kilku dziesięciokilogramową sztangę, zwaną także twoim ciałem, w pionie. Wolisz nie dawać popisu swojej kultury i poprosić o miejsce do siedzenia, bo zaczepianie ich jest, jak prowokowanie groźnych psów – lepiej, żebyś pozostał im obojętny.

Gdy docierasz do twojej z pewnością ulubionej placówki szkolnej, nawet nie chcesz patrzyć na zegarek. Obliczasz w głowie, czy dostaniesz „spóźnienie” zamiast „nieobecności”, a potem przypominasz sobie, że twoje ulubiona biolożka uznaje obecność na lekcji do pierwszych pięciu minut. Jak już przyjdziesz w szóstej, to równie dobrze możesz zawrócić prosto do domu. No tak, bo ćwiartka lekcji, jaką tracicie podczas jej prób logowania do dziennika jest kluczowa w ciągu całych czterdziestu pięciu minut. Jak to działa, że od tylu lat na każdej lekcji pracuje z komputerem, a dalej e-dziennik to czysta magia. Może w jej odczuciu osoby umiejące włączyć przeglądarkę powinny być uznane za czarnoksięstwo. Tym razem musisz się obyć bez biologicznego hymnu „Wy nic nie umiecie” znany również pod inną nazwą „W ogóle się nie uczycie”. Wzdychasz ze straty, od której łamie ci się serce. A potem przypominasz sobie o zadaniach na fizykę i historię, które do przerwy uda ci się spisać.

Lekcje mijają i z każdą kolejną nie wiesz, którego nauczyciela i jego narzekań na waszą klasę nie możesz znieść bardziej. Jesteście po prostu okropni, a jak nie zaczniecie się przykładać do nauki to skończycie, jako bezrobotne chuligany. Wystarczy posłuchać dwugodzinnego wykładu nauczycielki historii o władcy, którego życie było chyba jeszcze nudniejsze od twojego, kończącego się słowami „jednak jego panowanie nic nie wniosło do państwa ani świata” i nagle awansujesz z przeciętnego łobuza. No tak, kolejny człowiek, jako głowa kraju, który nic nie osiągnął jest dla mnie ważny, jak nawadnianie i odżywianie, zaraz po oddychaniu.

A kiedy w końcu opuszczasz te szare mury o barwie nie do końca określonej, oddychasz z ulgą. Idąc na przystanek, rozmawiasz z ziomkami, śmiejesz się i zdecydowanie stwierdzasz, że to twoja ulubiona część dnia. Znaczy oczywiście zaraz po kilku godzinach lekcyjnych odbywających się wcześniej. Nawet kiedy się z nimi żegnasz to wiesz, że ta dziesięciominutowa wędrówka wydarzy się jutro i pojutrze, a kolejna znowu będzie w poniedziałek. I tak w kółko i w kółko, w końcu twój żywot nie różni się zbytnio od życia robota.

Wracasz do domu. Zegar wyraźnie jest w innej strefie czasowej, bo kończąc lekcje na pewno nie było tak późno. Nie ma to ostatecznie większego znaczenia, gdy żyjesz od kilku lat powtarzając tygodniowy scenariusz. Wzruszasz na to ramionami, bo w tej kwestii masz tyle do powiedzenia, co aktorzy w niemych filmach. Czujesz, jak kręgosłup zamienia się w łuk od noszenia kilku kilogramowego plecaka przez pół dnia. W takim wydaniu przypominasz Syzyfa, tyle, że noszącego swój kamień na plecach. Jedno z ramion służy ci do amatorskiego treningu rzutu młotem. Patrzysz jak plecak sunie po podłodze pod ścianę, prostując w tym samym czasie wykrzywione dwadzieścia sześć kręgów. Już nie masz siły, by odrobić zadanie, przygotować się na kartkówkę z polskiego i nauczyć słówek na angielski. Po prostu padasz zmęczony, wiedząc, że za dokładnie dwadzieścia cztery godziny będziesz czuł się tak samo. Czy to paradoks? Możecie to sobie nazywać, jak chcecie, ale wystarczy powiedzieć, że to uczniowska codzienność.

Helena Łabędź

Uczennica XV LO im. Marii Skłodowskiej-Curie w Krakowie – maj 2022