Milito (Kamil Niedziałek) – artysta wizualny, muzyk, poeta, antropolog i edukator artystyczny. Absolwent Wydziału Sztuki Mediów Akademii Sztuk Pięknych w Warszawie, Wydziału Polonistyki i Instytutu Kultury Polskiej Uniwersytetu Warszawskiego. Jego główne zainteresowania skupiają się wokół muzyki, ekspresji cielesnej (w tym sztuki performance i body artu), a także poezji. W 2016 roku Milito wydał debiutancką płytę z muzyką eksperymentalną „Gwiazda rubieży”. Związany jest z Narodową Galerią Sztuki Zachęta oraz Regeneracją, dla której prowadził „Art-Tekturę” – cykl warsztatów nagrodzony Słonecznikami 2014. 28 października 2022 pojawił się jego kolejny album „Nesting”.

Wojciech Kułaga: Od premiery płyty „Nesting” mija 5 miesięcy. Jak oceniasz ją z perspektywy czasu?

Milito: Szczerze? Staram się nie oceniać, bo to trochę nie ma sensu. To jak stawanie przed lustrem – raz widzisz siebie pięknym, raz pokracznym, a ostatecznie i tak jesteś wspaniały, i ludzkie kategorie nie mają znaczenia. Ta płyta jest wspaniała, kocham ją. To moje dziecko. Dzieci się nie ocenia. Chyba, że w szkole (śmiech).

Skąd narodziła się idea tej płyty?

Z zabawy. Ze spontanicznego wzięcia do ręki zabawek, które mi najbardziej odpowiadają. Jestem jak zwierzę, które śpiewa, tańczy, komponuje. Taka jest moja esencja.

Na okładce twojej płyty można zauważyć napis „Content of Masculine Sensivity”. Czy w tych słowach zawierasz swoją muzykę?

Ten znaczek to przeróbka znanego alertu, trochę śmiesznego w tej swojej groźności, bo wszyscy wiemy, że działa jak wabik. I ja sobie go równie śmiesznie ukradłem, przerobiłem i stuningowałem w przewrotny sposób – „Content of Masculine Sensitivity”, czyli miej się na baczności, bo prezentowane treści dotyczącą męskiej wrażliwości.

Czyli poważnie, ale jednak z dystansem…

To trochę dowcip, a trochę nie, bo nawet jeśli z figlarnym dystansem, to jednak jest głosem w ważnej sprawie. Męskość potrzebuje rozmowy. Kwestia męskiej wrażliwości narodziła się z bólu. Z tego, że na każdym kroku coś chce sprawdzać procent męskości w mojej męskości. Ta płyta to moje „fuck you”. Moja męskość należy tylko do mnie, a każdy, kto ją chce mierzyć – robi to sam sobie.

Ta wrażliwa męskość mocno przebija się w tekstach. Warstwa tekstowa na płycie jest bardzo poetycka, prywatna.

W moim utworach chcę przekazać to, że fajnie być sobą. A wartości, które postrzegamy tak bardzo za banalne, że ich wypaczone wersje zaczynają nam szkodzić, są prawdziwe, tylko trzeba je zrozumieć po swojemu.

O jakie wartości chodzi?

Chodzi mi o miłość, wolność, czułość, poczucie domu, pokój. Moja nieheteronormatywność, która wydawała mi się ogromnym utrudnieniem – dziś jest dla mnie błogosławieństwem. Zmusiła mnie do bezwzględnego wybrania siebie. Odpolitycznienie, powrót do siebie, to jedyna droga na to, by życie było żywe, a nie ściśnięte jak bonsai drutem.

Skoro wiemy już, jakie wartości stoją za płytą, chciałbym szczególnie zwrócić uwagę na samą warstwę wizualną. Dużo się tu dzieje. Nagość, dinozaury, anatomia oraz wielkie jajo. Skąd pomysł na to połączenie?

Wszystko, co robię, ma wymiar duchowy. A ta duchowość jest ewidentnie z tego świata. Dlatego głęboko odczuwam swoją zwierzęcość – jest ona naga, materialna i anatomiczna. Łatwo też zauważyć, że całość „Nesting” [gniazdowanie] ma klimat zoologicznej metafory. Dlatego w ostatnim numerze mam długie uszy i wcielam się w królika – Bugsa oczywiście – i w ulewie ptasich odgłosów śpiewam o norze w ziemi. A wizualnie wybrałem dinozaury, bo pasują do niesamowitości istnienia na tej planecie – budowania domu, gniazda, uziemiania się, znajdowania swojego miejsca, i w końcu – umierania. Ich nie ma, ale wciąż jakby istnieją, bo w mistycznych przeżyciach czas nie jest linearny. Dodatkowo jesteśmy ich dalekimi krewnymi. Głęboko odczuwam tę ciągłość życia.

Poza tym moje wewnętrzne dziecko kocha dinozaury. Ono je chce – na półce w salonie i na okładce płyty. Nie uważam, żeby to była czysto „chłopacka” zajawka, bo dziewczynki też się bawią dinozaurami, ale tak jest postrzegana. Więc to ma swój dodatkowy wymiar.

A jajo?

To metafora jakiejkolwiek kreacji. Moimi dziećmi są moje piosenki. Nawet jak z kimś się wiążę, to patrzę, czy będzie dobrym rodzicem dla moich dzieci – czyli, czy będzie rozumiał moją potrzebę tworzenia, uszanuje mój czas i zapał. Zazdrosna o to osoba byłaby skasowana na pierwszej randce. Więc jak widzisz, sporo tu w tym całym patosie autoironii.

Myślę też, że nie trzeba tego wszystkiego wiedzieć, by się podjarać okładką płyty. Język sztuki działa aintelektualnie, przebija się gdzieś do podświadomości i wzbudza drżenie. Czasem zrozumienie przyjdzie, a czasem nie, ale doznanie jest mocne. I ja szukam takich symbolicznych, naginających intelekt znaczeń. Tak działa poezja – w tym wypadku jest ona wizualna.

Jeden z utworów znajdujących się na płycie, konkretnie „Kitchen Table”, opublikowałeś na YouTube już 2 lata temu. Ile więc powstawało więc „Nesting”?

To zależy jak liczyć – sama praca nie zajęła tak długo. Ale przy okazji uczyłem się programów, szukałem producenta, kończyłem studia na ASP. Była też pandemia, życie prywatne, networking… To nie jest tylko płyta. To właściwie kładzenie całej trakcji pod życie wypełnione pasją. Nie wiem więc, jak to liczyć.

Skoro wspomniałeś już o ASP… Jesteś jej absolwentem i edukatorem artystycznym. Sztuka płynie w twoich żyłach. Cenisz sobie performatywność muzyki?

Nie tyle cenię, ile zakochuję się w zjawiskach – i najczęściej na całe życie. Na pewno aspekt wizualny, wrażeniowy w muzyce jest dla mnie istotny. Jak i zresztą w literaturze. Ja nie tylko czytam, czy słucham rzeczy od początku do końca. Ja dodatkowo przeżywam je niejako w poprzek, każdy z osobna punkt, każdą jakość. To jest zajebiste. Rollercoaster dla synestetyka.

Jeśli zaś pytasz o samą performatywność, to coś w tym jest, że uwielbiam muzyków-performerów o artystycznej proweniencji. Mam tu na myśli takich twórców jak Laurie Anderson, DEVO czy minimalistyczna Meredith Monk. Uwielbiam Ninę Hagen, Fever Ray, dziś idę na jej koncert. Czeka mnie w tym roku także „Cornucopia” Björk. To są całe światy.

A co stanowiło dla ciebie wyzwanie w procesie tworzenia tego projektu?

Wszystko i nic. Bo ja bardzo przeżywam to, co robię, ale okablowanie w ciele mam ze stali. Tam idzie ogień. Jak w tym nieznanym wierszu Nelly Sachs: „Miłość jest pustynną rośliną – służy w ogniu, ale się nie spala”. Voilá – to ja (śmiech).

Do utworu „Tree House” powstał teledysk… Jednak koncepcja, reżyseria i montaż należy do ciebie. Jesteś wielozadaniowym artystą. Ile to wszystko zajęło czasu?

Klimat i obrazy w głowie powstawały już w trakcie pisania utworu. Moje piosenki są wizualne – zawsze zabierają w jakąś podróż, przestrzeń. Natomiast materializacja tej wizji, nie licząc kliku spotkań z tancerzem Patrykiem, który jest w video moim partnerem, była skokiem na główkę – spontaniczna. Nakręciliśmy to we trzech, tj. z kamerzystą, w jakieś trzy godziny na działce mojego przyjaciela, bawiąc się oblani słońcem jak dzieci w piaskownicy. Oczywiście, wymagało to koordynacji i wizji – od tego jestem ja. Potem to zmontowałem… Kurcze… tak sobie teraz myślę, że Twoje pytania o czas są trudne, bo ja się zapodziewam w tym tworzeniu. Nie wiem, ile to czasu zajęło. Ale zwykle każda twórczość wymaga mnóstwa czasu i energii, to pewne!

Jakie masz plany na przyszłość jako artysta? Czego chciałbyś spróbować?

Plan jest prosty – robić swoje. Niczego nie próbować – po prostu brać i robić.

A jakie są twoje muzyczne marzenia?

Chcę mieć prawdziwych fanów. Nie takich, co wpadną na mnie na jakiejś plejce i przemielą dalej. Chcę ludzi, którzy ze mną zostaną, bo im moja przestrzeń napędza krew w żyłach, przywraca żywotność i poczucie godności tam, gdzie kultura chciała ją odebrać.

Twoją muzykę można określić jako eksperymentalną. Co to dla ciebie znaczy?

To może znaczyć dwie rzeczy – albo „nie wiem, co robię, mieszam różne dźwięki i patrzę, co wychodzi”, albo „otwieram serce i duszę tak, że wyłazi ze mnie całe dziwactwo, jakim jestem”. Na pewno ja jestem tym drugim przypadkiem – mało tu kalkulacji, choć na pewno decyzja, że mają to być utwory zamknięte w strukturze piosenki, jest jakąś formą zasad. No, więc u mnie to tak jak wykopać formy w ziemi i zalać je gorącą lawą. Potem jeszcze zrobić nad tym vege-grilla, bo ostatecznie, ma być przyjemnie. Jak podczas rozmowy z Tobą. Dzięki.

Wywiad przygotował dziennikarz Wojtek Kułaga

Foto. – Adam Żądło

Sponsor wywiadu – Fundacja The Polish Modern Music Institute